czwartek, 10 grudnia 2015

Challange 20.11.2015 - 31.12.2015 - postępy!

TOBI
Wbrew moim przewidywaniom niestety nauka odsyłania do targetu i pozostawania na nim idzie niezwykle opornie. Opornie jak na Tobi bo tak banalne rzeczy łapała zwykle bardzo szybko.
Chyba ma jakiś gorszy okres jeśli chodzi o naukę.
Ciężko jej się skupić i nie widzę w niej tej motywacji, którą miała do tej pory. Mam nadzieję, że to tylko okres przejściowy.
AHRI
Tu jest już większy postęp. Ahri ogarnęła, że ma podważyć okładkę i otworzyć książkę.
Na razie robi to dość fajnie, choć jeszcze nie potrafi otworzyć książki tak, by ta pozostała otwarta. Na razie otwiera, zabiera pysk i czeka na smaka. Niemniej kombinuje, stara się pomagać sobie łapkami i w jej kwestii jestem bardzo dobrej myśli.


DIXON
Niestety na jakiś czas musimy zrezygnować z trenowania back vaultów ze względu na to, że mam bardzo świeży tatuaż na plecach i nie chciałabym, żeby pies rozorał mi go pazurami.
Ale leg vaulty idą nam coraz lepiej, ćwiczymy mięśnia i w tym jest progres.
Piesek stara się jak tylko może, więc istnieje jeszcze nadzieja, że tej wiosny uda nam się jeszcze gdzieś wystartować.


poniedziałek, 7 grudnia 2015

Sylwestrowe Szaleństwo - dobra zabawa czy dramat?

   
Nigdy nie zapomnę Sylwestra  z nocy 2013/2014. Był to pierwszy Sylwester z moimi dziewczynami kiedy to mieszkałam jeszcze w osiedlowym bloku (Dixon mieszkał już z rodzicami).
Zapamiętałam tą noc jako pełną płaczu, bezsilności i patrzenia na to jak moje psy w panice próbują chować się pod meble, trzęsą się i sikają pod siebie.
To był istny dramat, żal, rozpacz i chęć wystrzelania z łuku wszystkich debili tego świata. Mogłam tylko patrzeć i załamywać ręce nad własną niemocą. Nie pomagały ani kamizelki antystresowe, ani podawanie smaków, ani odwracanie uwagi.
   Powiecie, że jestem nietolerancyjna, że to przecież tylko jedna taka noc w roku, że strzelanie fajerwerkami trwa tylko kilka minut po północy i że każdy ma prawo do tej zabawy. No dobrze, napiszę tak: jeśli rzeczywiście byłoby tak, jak w teorii, że huki towarzyszące wystrzałom to tylko chwila na powitanie Nowego Roku, jakoś byłabym w stanie to przetrawić, znieść i mieć w dupie. Jednak prawda jest taka, że multum gówniarzerii wyposaża się w to strzelające ustrojstwo tydzień, dwa, a nawet trzy przed samym Sylwestrem mimo tego, że aby nabyć takie zabawki trzeba mieć ukończonych osiemnaście lat. No i chodzą takie niedouczone łebki i strzelają gdzie popadnie, a już najlepiej pod samymi balkonami, tak więc końcówka roku 2013 na osiedlu Kruczkowskiego w Kłodzku przypominała stan wojenny, bombardowanie, ból, rozpacz i zgrzytanie zębów. Każdy spacer był jak przemykanie po polu minowym. Oczy dookoła głowy, zabezpieczenie psów adresatkami, czipami i zapinaniem jednocześnie na obroże i szelki. Zdarzało się tak, że nie zdążyłam jeszcze dobrze wyjść z klatki, a już musiało cos walnąć i suki przestawały myśleć o tym, żeby się załatwić. Jedyne co wtedy były w stanie zrobić to ciągnąć na oślep do domu, najlepiej w akompaniamencie panicznego jazgotu jaki mogłaby wydać z siebie obdzierana ze skóry istota. Wtedy musiałam wrócić do mieszkania, odczekać trochę i podjąć kolejną próbę, podczas której - o ile dobrze poszło - udawało się zrobić w pospiechu jakieś siku i rzadziej kupę. Możecie wierzyć lub nie, ale jeśli przez pół godziny nie było słychać wystrzałów to już było cos. O długich spacerach była mowa tylko wówczas,kiedy udawało mi się wyjechać w góry.
Raz nawet byłam świadkiem zdarzenia jak na oko dwunastoletnie gnojki rzuciły petardę pod ogon mixowi owczarka niemieckiego, który na co dzień był bardzo grzecznym i stabilnym emocjonalnie psem, a potem śmiały się z tego, że starsza właścicielka niemal wywinęła orła na śliskim chodniku. Nie powiem... byłam wtedy sama bo akurat wracałam z piekarni, więc śmiało mogłam pozwolić sobie na to, żeby ich mówiąc kolokwialnie opierdolić (nie, nie było tłumaczenia, ani nawet nagany - to był stary, dobry, ostry opierdol na jaki zasłużyli). Niestety nawalanie pod oknami nie miało końca więc dramat mój i moich psów ciągnął się w nieskończoność osiągając swe apogeum w sylwestrowy wieczór, kiedy to nieustające salwy zaczęły się już o siedemnastej i trwały do blisko drugiej w nocy.
To chyba jasne, że nie myślałam wtedy o tym, żeby wyjść z domu i świetnie się bawić. Zamiast tego siedziałam z psami i ryczałam nad ich losem, modląc się żeby to wszystko jak najszybciej ustało. Byłam zmęczona, zdenerwowana, bolała mnie głowa i piekły oczy. Psy czołgały się pod łóżkiem i umierały ze strachu przez te kilka godzin - to był najgorszy Sylwester w moim życiu.
    Na szczęście następnego roku wprowadziłam się z Tobi i Ahri z powrotem do rodziców, do domu na obrzeżach miasta, niemal w lesie i z dala od centrum. Przy tej lokacji odgłosy fajerwerków są na tyle odległe, że psy na ogół mają je w poważaniu, a kiedy cos walnie nieco bliżej po prostu chcą to zabić. Nie powiem, żeby wysłuchiwanie szczekliwych szarży przy każdym huku należało do miłych, jednak jest o wiele lepsze niż oglądanie ukochanych zwierząt w stanie niemal agonalnym.
    Piszę o tym dziś własnie dlatego, że już się zaczęło. Wczoraj zabrzmiały pierwsze serie i pierwsze oszczekiwania ich przez moje psy. Cieszę się, że nie mieszkam już na osiedlu, na którym fajerwerki strzelały mi pod oknami, ale mam tą świadomość, że wiele psów i ich właścicieli ma nieszczęście spędzać Sylwestra w takich okolicach, więc sama nie strzelam i nie rozumiem jak inni mogą to robić i to nie tylko w sam Nowy Rok, ale i kilka tygodni przed i kilka po.
W tym wszystkim należałoby pomyśleć też o innych zwierzętach: ptakach, które spłoszone rozbijają się o drzewa i bloki, sarnach, lisach, bezdomnych kotach i psach, oraz tych, które bez opieki zostają same w domu, gdy ich opiekunowie bawią się w najlepsze.
    I dobra, tradycja tradycją, ale czy na prawdę ludzie muszą być takimi egoistami żeby dla chwili uciechy fundować zwierzętom horror składający się ze strachu i miotania w panice?
Jeśli fajerwerki są tak wielką koniecznością przy obchodzeniu Sylwestra i nie można się bez nich obyć, to niech mają miejsce tylko w Sylwestra o północy, a nie przez cały miesiąc (gwoli ścisłości według mnie można by się obyć z samym konfetti).
Nie mówiąc już o stercie śmieci i niewypałów czekających na każdym skrawku trawnika w dniach następujących po całej imprezie.
Nie rozumiem po jakiego to wszystko. Egoizm, nieświadomość czy zwykła głupota?
    Okażmy trochę serca, nie strzelajmy i namawiajmy do innej formy zabawy innych. Nie miejmy na sumieniach dramatu niewinnych stworzeń.