czwartek, 10 grudnia 2015

Challange 20.11.2015 - 31.12.2015 - postępy!

TOBI
Wbrew moim przewidywaniom niestety nauka odsyłania do targetu i pozostawania na nim idzie niezwykle opornie. Opornie jak na Tobi bo tak banalne rzeczy łapała zwykle bardzo szybko.
Chyba ma jakiś gorszy okres jeśli chodzi o naukę.
Ciężko jej się skupić i nie widzę w niej tej motywacji, którą miała do tej pory. Mam nadzieję, że to tylko okres przejściowy.
AHRI
Tu jest już większy postęp. Ahri ogarnęła, że ma podważyć okładkę i otworzyć książkę.
Na razie robi to dość fajnie, choć jeszcze nie potrafi otworzyć książki tak, by ta pozostała otwarta. Na razie otwiera, zabiera pysk i czeka na smaka. Niemniej kombinuje, stara się pomagać sobie łapkami i w jej kwestii jestem bardzo dobrej myśli.


DIXON
Niestety na jakiś czas musimy zrezygnować z trenowania back vaultów ze względu na to, że mam bardzo świeży tatuaż na plecach i nie chciałabym, żeby pies rozorał mi go pazurami.
Ale leg vaulty idą nam coraz lepiej, ćwiczymy mięśnia i w tym jest progres.
Piesek stara się jak tylko może, więc istnieje jeszcze nadzieja, że tej wiosny uda nam się jeszcze gdzieś wystartować.


poniedziałek, 7 grudnia 2015

Sylwestrowe Szaleństwo - dobra zabawa czy dramat?

   
Nigdy nie zapomnę Sylwestra  z nocy 2013/2014. Był to pierwszy Sylwester z moimi dziewczynami kiedy to mieszkałam jeszcze w osiedlowym bloku (Dixon mieszkał już z rodzicami).
Zapamiętałam tą noc jako pełną płaczu, bezsilności i patrzenia na to jak moje psy w panice próbują chować się pod meble, trzęsą się i sikają pod siebie.
To był istny dramat, żal, rozpacz i chęć wystrzelania z łuku wszystkich debili tego świata. Mogłam tylko patrzeć i załamywać ręce nad własną niemocą. Nie pomagały ani kamizelki antystresowe, ani podawanie smaków, ani odwracanie uwagi.
   Powiecie, że jestem nietolerancyjna, że to przecież tylko jedna taka noc w roku, że strzelanie fajerwerkami trwa tylko kilka minut po północy i że każdy ma prawo do tej zabawy. No dobrze, napiszę tak: jeśli rzeczywiście byłoby tak, jak w teorii, że huki towarzyszące wystrzałom to tylko chwila na powitanie Nowego Roku, jakoś byłabym w stanie to przetrawić, znieść i mieć w dupie. Jednak prawda jest taka, że multum gówniarzerii wyposaża się w to strzelające ustrojstwo tydzień, dwa, a nawet trzy przed samym Sylwestrem mimo tego, że aby nabyć takie zabawki trzeba mieć ukończonych osiemnaście lat. No i chodzą takie niedouczone łebki i strzelają gdzie popadnie, a już najlepiej pod samymi balkonami, tak więc końcówka roku 2013 na osiedlu Kruczkowskiego w Kłodzku przypominała stan wojenny, bombardowanie, ból, rozpacz i zgrzytanie zębów. Każdy spacer był jak przemykanie po polu minowym. Oczy dookoła głowy, zabezpieczenie psów adresatkami, czipami i zapinaniem jednocześnie na obroże i szelki. Zdarzało się tak, że nie zdążyłam jeszcze dobrze wyjść z klatki, a już musiało cos walnąć i suki przestawały myśleć o tym, żeby się załatwić. Jedyne co wtedy były w stanie zrobić to ciągnąć na oślep do domu, najlepiej w akompaniamencie panicznego jazgotu jaki mogłaby wydać z siebie obdzierana ze skóry istota. Wtedy musiałam wrócić do mieszkania, odczekać trochę i podjąć kolejną próbę, podczas której - o ile dobrze poszło - udawało się zrobić w pospiechu jakieś siku i rzadziej kupę. Możecie wierzyć lub nie, ale jeśli przez pół godziny nie było słychać wystrzałów to już było cos. O długich spacerach była mowa tylko wówczas,kiedy udawało mi się wyjechać w góry.
Raz nawet byłam świadkiem zdarzenia jak na oko dwunastoletnie gnojki rzuciły petardę pod ogon mixowi owczarka niemieckiego, który na co dzień był bardzo grzecznym i stabilnym emocjonalnie psem, a potem śmiały się z tego, że starsza właścicielka niemal wywinęła orła na śliskim chodniku. Nie powiem... byłam wtedy sama bo akurat wracałam z piekarni, więc śmiało mogłam pozwolić sobie na to, żeby ich mówiąc kolokwialnie opierdolić (nie, nie było tłumaczenia, ani nawet nagany - to był stary, dobry, ostry opierdol na jaki zasłużyli). Niestety nawalanie pod oknami nie miało końca więc dramat mój i moich psów ciągnął się w nieskończoność osiągając swe apogeum w sylwestrowy wieczór, kiedy to nieustające salwy zaczęły się już o siedemnastej i trwały do blisko drugiej w nocy.
To chyba jasne, że nie myślałam wtedy o tym, żeby wyjść z domu i świetnie się bawić. Zamiast tego siedziałam z psami i ryczałam nad ich losem, modląc się żeby to wszystko jak najszybciej ustało. Byłam zmęczona, zdenerwowana, bolała mnie głowa i piekły oczy. Psy czołgały się pod łóżkiem i umierały ze strachu przez te kilka godzin - to był najgorszy Sylwester w moim życiu.
    Na szczęście następnego roku wprowadziłam się z Tobi i Ahri z powrotem do rodziców, do domu na obrzeżach miasta, niemal w lesie i z dala od centrum. Przy tej lokacji odgłosy fajerwerków są na tyle odległe, że psy na ogół mają je w poważaniu, a kiedy cos walnie nieco bliżej po prostu chcą to zabić. Nie powiem, żeby wysłuchiwanie szczekliwych szarży przy każdym huku należało do miłych, jednak jest o wiele lepsze niż oglądanie ukochanych zwierząt w stanie niemal agonalnym.
    Piszę o tym dziś własnie dlatego, że już się zaczęło. Wczoraj zabrzmiały pierwsze serie i pierwsze oszczekiwania ich przez moje psy. Cieszę się, że nie mieszkam już na osiedlu, na którym fajerwerki strzelały mi pod oknami, ale mam tą świadomość, że wiele psów i ich właścicieli ma nieszczęście spędzać Sylwestra w takich okolicach, więc sama nie strzelam i nie rozumiem jak inni mogą to robić i to nie tylko w sam Nowy Rok, ale i kilka tygodni przed i kilka po.
W tym wszystkim należałoby pomyśleć też o innych zwierzętach: ptakach, które spłoszone rozbijają się o drzewa i bloki, sarnach, lisach, bezdomnych kotach i psach, oraz tych, które bez opieki zostają same w domu, gdy ich opiekunowie bawią się w najlepsze.
    I dobra, tradycja tradycją, ale czy na prawdę ludzie muszą być takimi egoistami żeby dla chwili uciechy fundować zwierzętom horror składający się ze strachu i miotania w panice?
Jeśli fajerwerki są tak wielką koniecznością przy obchodzeniu Sylwestra i nie można się bez nich obyć, to niech mają miejsce tylko w Sylwestra o północy, a nie przez cały miesiąc (gwoli ścisłości według mnie można by się obyć z samym konfetti).
Nie mówiąc już o stercie śmieci i niewypałów czekających na każdym skrawku trawnika w dniach następujących po całej imprezie.
Nie rozumiem po jakiego to wszystko. Egoizm, nieświadomość czy zwykła głupota?
    Okażmy trochę serca, nie strzelajmy i namawiajmy do innej formy zabawy innych. Nie miejmy na sumieniach dramatu niewinnych stworzeń.

piątek, 20 listopada 2015

Challange 20.11.2015 - 31.12.2015

Oto moje cele, które chcę zrealizować do końca grudnia. Wydaje się, że jest ich niewiele, ale chcę je zrobić na 101%, więc na pewno pochłoną dużo czasu i wysiłku. Mam zamiar od czasu do czasu dać tu znać o tym, jak nam idzie. Pewnie będziemy w międzyczasie wykonywać jakieś inne, proste ćwiczenia, ale na tych, które wymieniam poniżej chcę się szczególnie skupić.
Nie można wszystkiego zrobić naraz, także trzymajcie kciuki za nasze(mojeee!!!) samozaparcie.



TOBI
Ładne pozycjonowanie na odległość, bez dreptania i podchodzenia.
Plan jest taki:
-Nauczyć stawać na płaskim targecie i się z niego nie ruszać do zwolnienia.
-Wykonywać komendy nie ruszając się z targetu i stopniowo zwiększać odległość między mną, a psem na targecie.
-Powoli usunąć target.


AHRI
Umiejętność pracowania z rekwizytami, wyciszenie.Ahri ma ten problem, że podąża głównie za smakiem i ogarnia tylko te rzeczy, które wychodzą w drodze prowadzenia smakiem i nie jest w stanie skupić się na niczym innym.
Plan jest taki:
-Nauczyć otwierać książkę - wydaje się banalne, ale uwierzcie, nie przy tym psie.

DIXON
Dopracowanie vaultów od ciała w pionie i chwytanie dysku przy back vaulcie.
Plan jest taki:
-Przede wszystkim ja ćwiczę poprawne rzuty.-Ćwiczenia z psem techniczne i wytrzymałościowe.
-Ćwiczenie timingu przy wyskakiwaniu po dysk przy back vaulcie.

czwartek, 19 listopada 2015

Motywacja, a jej brak.

Zazdroszczę. Bardzo namiętnie zazdroszczę wszystkim tym, którym zawsze się chce.
Czasami przeglądam sobie blogi czy fanpage i odnoszę wrażenie, że mam ogromny problem z motywacją do tego, żeby ruszyć dupę i cos zrobić.
Wydaje mi się, że w porównaniu do innych mam te gorsze dni znacznie częściej i cholernie mi się to nie podoba. Jasne, w chwilach zwątpienia biorę się za siebie i idę walczyć. Jest to jednak taka walka na przymus, taka bez ikry.
Największy problem mam zdecydowanie z treningami, które polegają na tym, że biorę dyski i idę rzucać. Strasznie mnie to nuży, wciąż popełniam te same błędy i nie wiem jak je naprawić, bo nie mam na miejscu nikogo, kto by stanął z boku i powiedział, co robię źle.
Sądzę też, że gdybym nie miała czasami tego swojego "pierdolę nie robię" to zarówno ja i moje psy bylibyśmy znacznie dalej od punktu w którym obecnie się znajdujemy.
Mam słomiany zapał i biorę się ciągle za nowe rzeczy nie kończąc tych, które zaczęłam wcześniej.
Chyba za szybko się poddaję - Tobi i Ahri dostawiają do lewej nogi bo nie mam w sobie na tyle samozaparcia, żeby je przerzucić na lewą. Nie potrafię. I mimo tego, że dzis mamy całkiem dobry dzień jesli chodzi o pracę, bo Dixon zrobił swojego pierwszego Vaulta, Ahri zaczęła okazywać oznaki posiadania mózgu przy otwieraniu książki,a Tobi powoli ogarnia o co chodzi mi z vaultem połączonym ze skokiem przez obręcz z rąk. Czemu więc tak strasznie się dołuję moim brakiem motywacji? Bo wiem, że ciężko będzie doprowadzić mi te rzeczy z dzisiaj do końca...
Dobra. Reset. Muszę sobie postawić jakiegoś challenge'a. Po prostu napisać w kalendarzu plan pracy na cały miesiąc z góry i stosować się do niego choćby skały srały. O! i jutro to zrobię bo teraz jest już cholernie późno i powinnam pójść spać, zamiast wypłakiwać się na blogu.
Podejrzewam, że niebawem pojawi się tu notka z celami, które chcę osiągnąć, a potem postaram się pisać na bieżąco o tym, jak nam idzie. I będę to robić nie tyle dla Was (oh, pardon, jeśli komuś chce się czytać moje wypociny), co dla siebie samej. To pomoże mi się pilnować i myślę, że będzie miało wpływ na moją motywację. Jasne, że fajnie by było gdyby ktoś od czasu do czasu kopnął mnie w mój leniwy zad i kazał wziąć się do roboty - cicho na to liczę.
Tak więc, skoro już się zdeklarowałam, to od jutra zaczynamy i nie ma, że boli!

środa, 18 listopada 2015

Podróżowanie z psami publicznymi środkami lokomocji - potencjalnie bezpieczne patenty!

   Na wstępie chcę zaznaczyć, że poniższa notka zawiera moje osobiste zdanie, moją logikę i działania, które podejmuję w zgodzie z własnym rozsądkiem. W żadnym wypadku nie chcę nikogo namawiać do łamania prawa. Po prostu uważam, że niektóre zasady są przesadzone i bez sensu, dlatego zdarza się, że omijam je, gdy mogę i gdy nie stanowi to realnej szkody dla nikogo.

   Większość z nas-pasjonatów i miłośników psiej natury, podróżuje ze swoimi czworonogami na spotkania z innymi nam podobnymi, na treningi, zawody, pokazy, seminaria i tak dalej.
Nieraz spotykają nas niekoniecznie miłe sytuacje związane z jazdą w towarzystwie zwierząt.
Bo to jakiś współpasażer ma zły dzień i zapach psa bardzo mu przeszkadza, bo czteromiesięczny szczeniak nie ma kagańca, bo kierowca nie chce nas wpuścić z psem do autobusu, bo..
No właśnie.
fot: Marlena Wtykło

    Niestety prawo jest prawem i musimy się do niego stosować. Osobiście podróżuję ze swoimi psami dość dużo, bo nie lubię zostawiać ich w domu, gdy wyjeżdżam. Biorę je ze sobą nawet gdy jadę do Wrocławia w celu pójścia na uczelnię (wtedy oczywiście mam zaufaną osobę, która się nimi zajmuje podczas kiedy mam zajęcia). Tak więc po wielu kursach w różne miejsca, różnymi środkami lokomocji mogę stwierdzić, że mam już jakieś doświadczenie, spostrzeżenia i własne sposoby na ułatwienie sobie życia, którymi w tym poście pragnę się z Wami podzielić.


fot: Anna Śniegulska


PIES MUSI MIEĆ KAGANIEC!

To jest zasada obowiązująca we wszystkich publicznych środkach lokomocji w Polsce (chyba, że o czymś nie wiem?). 
Nie wszystkie psy potrafią chodzić w namordnikach, a i nie wszystkie, które potrafią czują się w nich na tyle dobrze i komfortowo, żeby spokojnie przespać nieraz i kilkugodzinną podróż.
Dużą rolę w tej kwestii odgrywa oczywiście dobór odpowiedniego kagańca - z własnych obserwacji stwierdzam, że modele plastikowe czy metalowe, które nawet fajnie mogą sprawdzać się podczas spaceru (te drugie na pewno mniej), w sytuacji, gdy pies chce położyć głowę bywają uciążliwe i niewygodne. Niestety nie posiadam fizjologów, więc nie wypowiem się na temat tego, jak sprawdzają się w podróżach.

Ja robię to tak:
Zwykle nie zakładam kagańca do póki ktoś mnie o to nie poprosi, lub gdy nie widzę, że mój pies CSuje na prawo i lewo kiedy otaczają nas ludzie. Staram się też nie siadać w miejscach zatłoczonych i szukam tych bardziej ustronnych (np. wagon bagażowy).
Jeśli natomiast znajduję się już w sytuacji,w której bez namordnika się nie obejdzie, zakładam mocno rozregulowany kaganiec materiałowy, który jest takim bardziej pic na wodę fotomontaż. Moje psy zdecydowanie lepiej na niego reagują, mogą otworzyć w nim pysk i wygodnie się położyć.
Oczywiście robię to na własną odpowiedzialność, pilnuję psów by nikomu nie stała się krzywda i staram się zawsze trzeźwo oceniać otaczającą nas rzeczywistość.




NA JEDNEGO PRZEWODNIKA PRZYPADA JEDEN PIES!

Prawo stanowi, że jedna osoba może przewieźć jednego psa, który będzie na smyczy i w kagańcu. Jest zapis o tym, że w transporterze można przewieźć dowolną ilosć kotów, chomików, fretek i innych takich zwierzątek, natomiast o psach w tej kwestii nie ma już nigdzie mowy.
Konduktorzy nie zawsze orientują się, jak istotnie jest i wiele razy spotykałam się z opinią, że nawet w transporterze mogę mieć tylko jednego psa.

Jak jest na prawdę?
Pewnego razu, gdy jechałam ze swoimi sukami do Wrocławia udało mi się zweryfikować, czy mogę mieć więcej niż jednego psa w klatce, czy jednak nie. Otóż Pani konduktor, która sama nie była pewna, skontaktowała się z instruktorem, czyli osobą otrzaskaną w temacie. Instruktor powiedział, że w "opakowaniu" istotnie można mieć ponad jednego psa.
Uważam, że dobrym pomysłem jest wydrukowanie regulaminu i wożenie go gdzieś w czeluściach torby na wszelki wypadek. Co prawda nie ma w nim dokładnie ujętego, że można mieć więcej zwierząt w klatce, ale nie ma też, że nie można. W razie obiekcji konduktora można poprosić aby skontaktował się z instruktorem - nie może nas bezpodstawnie wyprosić z pociągu, a jego domniemania podstawą na pewno nie są!
Psy w klatce traktowane są jako bagaż. Za małego psa w małym transporterze nie zapłacimy, bo stanowi on tak zwany bagaż podręczny. Ja mam trzy małe psy i jedną dużą klatkę i płacę za nią 7zł.
Skoro zapakowany pies jest bagażem to zgodnie z tą logiką możemy mieć poza klatką jeszcze jednego psa, który prawnie nam przysługuje na smyczy i w kagańcu - to też jakiś sposób, szczególnie w przypadku kogos, kto ma większe psy, które niekoniecznie da się wcisnąć razem do jednej klatki.




JAK TO JEST Z TYMI AUTOBUSAMI?

Czasami zdarza się taka sytuacja, że kierowca autobusu postanawia nie wpuścić nas z psem.
Owszem, niektórzy przewoźnicy nie zezwalają na przewóz zwierząt (np Polski Bus), ale zwykle jest o tym informacja na ich stronie. Dla pewności dobrze jest przed podróżą zadzwonić i dopytać o opcję przejazdu z psem. Jeśli przewoźnik nie ma w regulaminie zapisu o zakazie przewożenia psów, to nie ma prawa nas z psem nie wpuścić, o ile pies jest na smyczy, ma kaganiec oraz książeczkę zdrowia, a żaden z pasażerów nie wyraził swoich obiekcji w tym temacie.
Jeśli mimo wszystko kierowca okazuje się burakiem i nie chce naszego psa w autobusie, nie wahajmy się zapytać o jego dane osobowe i zanieśmy skargę - niby chamskie, ale trzeba dbać o swoje prawa.
Osobiście wolę podróżować pociągami, bo w autobusie niestety nie rozłożę się z klatką i to z miejsca skreśla przejazd z więcej niż jednym psem.



TRANSPORT MIEJSKI - NA PRZYPALE ALBO WCALE!

Tak jak i w pozostałych publicznych środkach lokomocji obowiązuje nakaz kagańca i smyczy, oraz ograniczenie ilości psów do jednego na osobę z tym, że w autobusie miejskim czy w tramwaju kierowcy dość rzadko interesują się tym z iloma psami wchodzisz. Częściej interesują się kwestią kagańca jeśli już, więc warto go mieć. Z kontrolą kanarów bywa różnie -  albo wejdą, albo też nie. Ot, ruletka.
W tym miejscu po raz kolejny zaznaczę, że nikogo nie namawiam do łamania prawa, aczkolwiek dzielę się swoimi spostrzeżeniami i nutką stosowanego przeze mnie kombinatorstwa.
Więc... po pierwsze za psa, którego trzymasz na rękach/na kolanach nie płacisz - nawet jesli jest dogiem niemieckim, a uda Ci się go podnieść i tak trzymać.
Ja na ogół nie kupuję biletów dla psów, a jeździłam już z wieloma różnymi psami i to naraz. Nigdy nawet podczas kontroli nikt się do mnie o to nie czepił, ale chyba po prostu miałam farta i trafiałam na fajnych ludzi, bo zgodnie z prawem psy stojące na ziemi powinny te bilety mieć.
Swojego czasu podróżowaliśmy z Aleksem po Wrocławiu w towarzystwie nawet ośmiu psów i wówczas kontrola nawet do nas nie podchodziła, tylko z daleka sugerowała, że tramwaj to nie zoo.
Tak więc podróże w obrębie miasta są dużo swobodniejsze niż te międzymiastowe.




PATENT NA PRZYJACIELA.

Jeśli masz więcej niż jednego psa, nie masz klatki, a koniecznie chcesz gdzieś pojechać ze wszystkimi, popytaj znajomych czy przypadkiem nie jadą w to samo miejsce, co Ty, w tym samym terminie - a nóż zaistnieje jakiś zbieg okoliczności i znajomy weźmie Twojego psa na swój bilet.
Możesz też już na dworcu wypatrzeć jakąs miłą duszę i zagadać do niej o taką małą przysługę.
Chodzi tylko o to, że bilet psa musi być przypisany do biletu człowieka. W pociągu możecie usiąść jakoś blisko siebie i w ten sposób przejść kontrolę, a psy praktycznie i tak będą pod Twoją opieką.



BLA BLA - A MOŻE BY TAK AUTEM?

Fajną alternatywą jest podróżowanie przez BlaBlaCar. Z własnego doswiadczenia mogę powiedzieć, że bardzo często udaje się znaleźć kogos, kto nie ma problemu z przewozem psa, a nawet trzech. Często wychodzi taniej, szybciej i bardziej komfortowo.





No to wesołej podróży i ahoj przygodo!


poniedziałek, 20 lipca 2015

Jak nauczyć psa zostawać w konkretnej pozycji? - kilka wskazówek według nas!


Załóżmy, że nasz pies potrafi już kilka sztuczek typu ukłon, proś, przytul, czy zdechł.
Niestety kochane żywe stworzenie zostaje w danej pozycji zaledwie przez chwilę, lub do póki my przy nim jesteśmy i trzymamy motywujący smakołyk w pobliżu pyszczka.
Co więc uczynić, by zwierzak trwał w konkretnym ułożeniu ciała nieco dłużej, elegancko pozował do zdjęć i tym samym stał się naszym najwspanialszym fotomodelem, któremu nie przeszkadza to, że się oddalamy czy majtamy jedzonkiem na różne strony?


Mam dla Was kilka wskazówek, które stosowałam w przypadku własnych psów, bo lubię mieć ich ładne fotografie, a poza tym takie ćwiczenia bardzo sprzyjają wchodzeniu na wyższe levele samokontroli.

Jeśli Twój pies zna komendę "zostań" możesz pominąć ten punkt.

Jeśli nie, musisz zacząć od jej opanowania.
Sadzasz/kładziesz psa, dodajesz komendę "zostań", którą możesz wzmocnić gestem dłoni (w tym akurat przypadku wprowadziłam komendę od razu- było ok przy całej trójce). Robisz krok w tył i wracasz. Chwalisz psa (smakołyk/zabawka/nagroda socjalna). Powtarzasz to kilkukrotnie, stopniowo zwiększając odległość. Pamiętaj o tym, żeby każdorazowo chwalić psa dopiero, gdy znów znajdziesz się przy nim- nie przywołuj! Chcesz, żeby pies nauczył się zostawać, a nie przybiegać do Ciebie po chwili.
W miarę jak pies wdraża się w to polecenie, możesz zwiększać poziom trudności: odchodź coraz dalej, zwiększaj czas oczekiwania na Twój powrót, odchodź/odbiegaj w różnym tempie, rozrzucaj zabawki i smaki w okół, wykonuj dziwne ruchy, kucaj, wstawaj, kładź się, obchodź psa.
Nie zapomnij, że nie zrobisz tego wszystkiego na jednej sesji i zapewne zanim nastąpi ten moment, w którym pies zostanie bezwarunkowo niezależnie od sytuacji może upłynąć wiele czasu, i tylko pod warunkiem przeprowadzenia mozolnego i prawidłowego treningu. Nie staraj się nic przyspieszać i ucz psa dostosowując kolejne kroki adekwatnie do tego jak szybko przyswaja wiedzę.

Dobrze jest wprowadzić tak zwaną komendę zwalniającą, która ma za zadanie komunikować psu koniec ćwiczenia. Najlepiej zacząć ją warunkować przy czymś prostym, np "siad" czy "waruj", dlatego, że naukę samego zostawania zwykle zaczynamy w tych właśnie pozycjach.
Ja robiłam to w ten sposób, że dawałam jedną z tych podstawowych komend, dodawałam polecenie "zostań" i powtarzałam je co kilka sekund spokojnym stonowanym głosem (ktoś by powiedział, że nie należy powtarzać komend, ale ile psów, tyle metod-jeśli coś jest głupie, a działa, to znaczy, że nie jest głupie). Miało to na celu podkreślenie psu, że wciąż trwa ćwiczenie. W przypadku, gdy pies sam zmieniał pozycję (np, z siadu do leżenia lub odwrotnie), poprawiałam go i ponownie powtarzałam "zostań". Oczywiście na początku te ćwiczenia nie trwały długo. Kiedy uznawałam, że koniec, entuzjastycznym tonem ćwierkałam "okej!" (komenda zwalniająca) po czym chwaliłam psa w taki sposób, żeby naturalnie zmienił pozycję (wstał, zaczął się bawić, cokolwiek co nie było dalszym trwaniem w komendzie).
Z czasem ćwiczenia trwały dłużej. Jeśli zaczynałam z "siad" to potem tego samego uczyłam z "waruj" i kolejnymi, coraz trudniejszymi pozycjami. Stopniowo porzucałam powtarzanie komendy "zostań" i dawałam ją już tylko raz.
Kilka pierwszych pozycji powinno się uczyć takim samym sposobem co zwykłego zostawania (odchodzenie najpierw na krok, potem dalej, dłużej itd.), oczywiście nie pozwalając na zmianę ułożenia ciała. Nie krzyczymy, nie denerwujemy się. Spokojnie podchodzimy do psa, nie chwaląc, bo przecież nie zrobił tego, czego od niego oczekiwaliśmy, zaczynamy od nowa: np. ukłon, zostań, i potem komenda zwalniająca, dość szybko po tej pomyłce, żeby psu łatwiej było załapać o co w rzeczywistości nam chodziło. Moje psy mają dodatkowy komunikat "nie", który znaczy tyle samo co "kombinuj, bo nie to miałam na myśli).
Ale wracając do sensu komendy zwalniającej, to jest on taki, że pies uczy się, że ćwiczenie trwa właśnie do wypowiedzenia tego magicznego słowa, a wcześniej i tak nie będzie nagrody.
Chyba nie muszę pisać, że komenda zwalniająca nie musi tyczyć się tylko i wyłącznie sztuczek statecznych, bo jest równie przydatna np. przy slalomie, obieganiu, czy robieniu kółek (pies wykonuje ćwiczenie nieustannie, do póki nie usłyszy specjalnego w naszym przypadku "okej!")

Myślę, że sztuczką, którą warto szczególnie omówić, jest przez wszystkich znany suseł/proś/służ/czyjaktotamjeszczenazywacie.
Otóż w większości przypadków poziom opanowania owego polecenia ogranicza się do tego, że pies trwa w pozycji póki stoi nad nim człowiek i trzyma smakołyk, a gdy go opuszcza, pies momentalnie podąża za nim stawiając na powrót przednie łapy. Fajnie jest tu zastosować właśnie sekwencję komend: "proś"-"zostań"-"okej!". Po sakralnym "zostań" nieco obniżamy smakołyk, tak żeby znalazł się on na wysokości oczu psa bez potrzeby zadzierania przez niego głowy, odczekujemy jakieś trzy sekundy, chwalimy. Potem wydłużamy ten czas oczekiwania, i trzymamy smakołyk coraz niżej, aż w końcu po kilku sesjach będziemy mogli spokojnie kręcić go w okół pyska psa czy nawet położyć na ziemi, a on i tak zostanie w swojej pozycji, do póki nie dostanie komendy zwalniającej.
To ćwiczenie można zobaczyć w naszym wykonaniu na poniższym filmiku:



Wiem, że ten tutorial został napisany nieco chaotycznie, ale chyba nie mam do tego talentu. Mimo wszystko mam nadzieję, że komuś pomogłam swoimi sposobami, czy może zachęciłam do kombinowania i modyfikowania własnych metod.
Zapraszam do komentowania, wyrażania opinii, czy też chęci na kolejne tego typu instruktażowe notki.


czwartek, 16 lipca 2015

Pozwólmy psom się ubrudzić!

Uwielbiam kiedy moje psy są szczęśliwe i nie zwracam wówczas uwagi na to, czy aby osiągnąć to szczęście potrzebują się upaćkać wszystkim co tylko możliwe (chyba, że sytuacja wymaga bycia czystym- weterynarz, wyjazd, prelekcja, pokazy).
Wychodząc na dłuższy spacer jestem pewna, że nikt nie wróci z niego czysty- i fajnie! Bawmy się, pozwólmy naszym psom też się bawić!
Czas dzikich błotnych harców nie jest drogi. Ceną jaką płacimy za uśmiechnięte pyski i merdające w bajorze ogony jest jedynie brudny prysznic i kilka rzeczy. To przecież nic takiego.