poniedziałek, 7 grudnia 2015

Sylwestrowe Szaleństwo - dobra zabawa czy dramat?

   
Nigdy nie zapomnę Sylwestra  z nocy 2013/2014. Był to pierwszy Sylwester z moimi dziewczynami kiedy to mieszkałam jeszcze w osiedlowym bloku (Dixon mieszkał już z rodzicami).
Zapamiętałam tą noc jako pełną płaczu, bezsilności i patrzenia na to jak moje psy w panice próbują chować się pod meble, trzęsą się i sikają pod siebie.
To był istny dramat, żal, rozpacz i chęć wystrzelania z łuku wszystkich debili tego świata. Mogłam tylko patrzeć i załamywać ręce nad własną niemocą. Nie pomagały ani kamizelki antystresowe, ani podawanie smaków, ani odwracanie uwagi.
   Powiecie, że jestem nietolerancyjna, że to przecież tylko jedna taka noc w roku, że strzelanie fajerwerkami trwa tylko kilka minut po północy i że każdy ma prawo do tej zabawy. No dobrze, napiszę tak: jeśli rzeczywiście byłoby tak, jak w teorii, że huki towarzyszące wystrzałom to tylko chwila na powitanie Nowego Roku, jakoś byłabym w stanie to przetrawić, znieść i mieć w dupie. Jednak prawda jest taka, że multum gówniarzerii wyposaża się w to strzelające ustrojstwo tydzień, dwa, a nawet trzy przed samym Sylwestrem mimo tego, że aby nabyć takie zabawki trzeba mieć ukończonych osiemnaście lat. No i chodzą takie niedouczone łebki i strzelają gdzie popadnie, a już najlepiej pod samymi balkonami, tak więc końcówka roku 2013 na osiedlu Kruczkowskiego w Kłodzku przypominała stan wojenny, bombardowanie, ból, rozpacz i zgrzytanie zębów. Każdy spacer był jak przemykanie po polu minowym. Oczy dookoła głowy, zabezpieczenie psów adresatkami, czipami i zapinaniem jednocześnie na obroże i szelki. Zdarzało się tak, że nie zdążyłam jeszcze dobrze wyjść z klatki, a już musiało cos walnąć i suki przestawały myśleć o tym, żeby się załatwić. Jedyne co wtedy były w stanie zrobić to ciągnąć na oślep do domu, najlepiej w akompaniamencie panicznego jazgotu jaki mogłaby wydać z siebie obdzierana ze skóry istota. Wtedy musiałam wrócić do mieszkania, odczekać trochę i podjąć kolejną próbę, podczas której - o ile dobrze poszło - udawało się zrobić w pospiechu jakieś siku i rzadziej kupę. Możecie wierzyć lub nie, ale jeśli przez pół godziny nie było słychać wystrzałów to już było cos. O długich spacerach była mowa tylko wówczas,kiedy udawało mi się wyjechać w góry.
Raz nawet byłam świadkiem zdarzenia jak na oko dwunastoletnie gnojki rzuciły petardę pod ogon mixowi owczarka niemieckiego, który na co dzień był bardzo grzecznym i stabilnym emocjonalnie psem, a potem śmiały się z tego, że starsza właścicielka niemal wywinęła orła na śliskim chodniku. Nie powiem... byłam wtedy sama bo akurat wracałam z piekarni, więc śmiało mogłam pozwolić sobie na to, żeby ich mówiąc kolokwialnie opierdolić (nie, nie było tłumaczenia, ani nawet nagany - to był stary, dobry, ostry opierdol na jaki zasłużyli). Niestety nawalanie pod oknami nie miało końca więc dramat mój i moich psów ciągnął się w nieskończoność osiągając swe apogeum w sylwestrowy wieczór, kiedy to nieustające salwy zaczęły się już o siedemnastej i trwały do blisko drugiej w nocy.
To chyba jasne, że nie myślałam wtedy o tym, żeby wyjść z domu i świetnie się bawić. Zamiast tego siedziałam z psami i ryczałam nad ich losem, modląc się żeby to wszystko jak najszybciej ustało. Byłam zmęczona, zdenerwowana, bolała mnie głowa i piekły oczy. Psy czołgały się pod łóżkiem i umierały ze strachu przez te kilka godzin - to był najgorszy Sylwester w moim życiu.
    Na szczęście następnego roku wprowadziłam się z Tobi i Ahri z powrotem do rodziców, do domu na obrzeżach miasta, niemal w lesie i z dala od centrum. Przy tej lokacji odgłosy fajerwerków są na tyle odległe, że psy na ogół mają je w poważaniu, a kiedy cos walnie nieco bliżej po prostu chcą to zabić. Nie powiem, żeby wysłuchiwanie szczekliwych szarży przy każdym huku należało do miłych, jednak jest o wiele lepsze niż oglądanie ukochanych zwierząt w stanie niemal agonalnym.
    Piszę o tym dziś własnie dlatego, że już się zaczęło. Wczoraj zabrzmiały pierwsze serie i pierwsze oszczekiwania ich przez moje psy. Cieszę się, że nie mieszkam już na osiedlu, na którym fajerwerki strzelały mi pod oknami, ale mam tą świadomość, że wiele psów i ich właścicieli ma nieszczęście spędzać Sylwestra w takich okolicach, więc sama nie strzelam i nie rozumiem jak inni mogą to robić i to nie tylko w sam Nowy Rok, ale i kilka tygodni przed i kilka po.
W tym wszystkim należałoby pomyśleć też o innych zwierzętach: ptakach, które spłoszone rozbijają się o drzewa i bloki, sarnach, lisach, bezdomnych kotach i psach, oraz tych, które bez opieki zostają same w domu, gdy ich opiekunowie bawią się w najlepsze.
    I dobra, tradycja tradycją, ale czy na prawdę ludzie muszą być takimi egoistami żeby dla chwili uciechy fundować zwierzętom horror składający się ze strachu i miotania w panice?
Jeśli fajerwerki są tak wielką koniecznością przy obchodzeniu Sylwestra i nie można się bez nich obyć, to niech mają miejsce tylko w Sylwestra o północy, a nie przez cały miesiąc (gwoli ścisłości według mnie można by się obyć z samym konfetti).
Nie mówiąc już o stercie śmieci i niewypałów czekających na każdym skrawku trawnika w dniach następujących po całej imprezie.
Nie rozumiem po jakiego to wszystko. Egoizm, nieświadomość czy zwykła głupota?
    Okażmy trochę serca, nie strzelajmy i namawiajmy do innej formy zabawy innych. Nie miejmy na sumieniach dramatu niewinnych stworzeń.

11 komentarzy:

  1. Co prawda nie wyobrażam sobie sylwestrowej nocy bez fajerwerków, ale jak czytam jaki strach przechodzą inne psy, to na prawdę robi mi się ich mega żal, ja nie mam z tym jakiś dużych problemów, bo niby mój pies boi się, ale nie jakoś panicznie, dosyć spokojnie to przeżywa. Ale uważam że nie ma co ludzi o to winić, że fajerwerki puszczają, bo duża większość ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, że może tym krzywdzić psy i inne zwierzęta ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żeby nie było, nie jestem za puszczaniem fajerwerków, ale wiem że z tym i tak nic nie zrobimy.

      Usuń
    2. A co ze strzelaniem przez cały miesiąc? Dwa tygodnie przed i dwa po.. sam Sylwester jest do przeżycia, ale cały miesiąc w takim stresie to już udręka ;/

      Usuń
    3. U nas nie strzelają aż tak bardzo, raczej pare dni przed i po, ale nic z tym nie da się zrobić, niestety... Nawet jak by się cała polska dowiedziała, że zwierzęta przy tym cierpią, wiele ludzi nie przejęło by się tym. A właśnie, a leki nie pomagają?

      Usuń
    4. Może przynajmniej rączki przy samej dupie im upierdoli to przestaną :)

      Usuń
  2. My ten rok poświęciłyśmy na spacery w różnych odległościach od strzelnic i aktualnie nawet jak gdzieś we Wrocławiu puszczają fajerwerki a my mamy otwarte okna to Miszon zdaje się je olewać. Boję się jednak, że takie natężenie jakie jest w tą jedną noc to może być zbyt wiele.
    Nie zgadzam się też z postulatami o niestrzelaniu w Sylwestra. Chcecie - strzelajcie! ale tylko w niego a nie miesiąc przed i miesiąc po.

    A to pierdolenie, że taka tradycja to najgłupsze co w życiu słyszałam. Jeszcze niech bronią, zasrani patrioci i orędownicy tradycyjnego życia, że to taka polska tradycja, która jest u nas od zarania dziejów.
    Eh.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta... już Miszko I wymyslił fajerwerki i cały lud Polski strzelał ku uciesze gawiedzi.
      Mnie też w sumie wali sam sylwester i najbardziej irytuje mnie to, że przez cały miesiąc na spacery chodzi się na spinie bo nie wiadomo kiedy bachorom przyjdzie do głowy cos zdetonować. Gdyby pilnowali do kogo idą fajerwerki i karali małolaty za takie zabawy to byłby spokój.

      Usuń
    2. "Miszko I" :D !!!
      Dlaczego nie napisałaś czegoś takiego jak zakładałam psu fanpejdża :D
      Hahaha, "monarcha" by był! :D

      A co do malolatów jestem absolutnie za - niech im rączki pourywa :)

      Usuń
  3. Rozumiem Cię i zgadzam się w 100%. Mój pies ma najwyższy poziom lęku boi się burzy itd. Muszę się zaopatrzyć w leki u weta. Ludzka głupota mnie rozbraja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Głupota i egoizm zresztą. a potem płaczą w wiadomosciach, że wypadki...

      Usuń